Strona:PL Stanisław Witkiewicz-Na przełęczy 124.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Sabała, wskazując ręką w stronę czarnego lasu, rosnącego na wantach, mówił:
„Drzewi owcarze pasowali, hań owce, jako i tu. Ale, byli takie bluźniawce, nie do Boga, — i co się nie zrobiło: zaseł ku nim dziadek, starusecek siwy, juzci ci plugace nic mu nie dali. I był ś nimi, honielnik jeden, małe pachołcysko, i owiecke miał jednom, carnom, i dał on temu dziadkowi wypić swój cerpak. Juzci ten dziadek pedział mu tak: — Słuchaj, mój synu, kiej bedzies gnał owce na połedeń, uwazuj na trzy kmury. Jedna przyndzie wpierw, druga za nią, jak przyndzie trzecia, kiej bedzies w strądze — uciekaj! No, i dobrze niebardzo, przysły owce na połedeń, ci owcarze siedli doić, a te kmury idom; jedna, druga, jak przysła trzecia, ten honielnik hipnoł ze strągi i owiecka za nim. A tu, skale sie urwały, durkły dołu i tyk owcarzy zasuło het! z sałasyskiem.
„Gadowali potem inni, co ich słychowali, jako burzyli po pucierzy, ale „cóz z tego, kiej przysuci, hej!“
Tak, w archaicznej gwarze, legenda opowiada o wielkim jakimś katakliźmie przyrody, który strącił w przepaść olbrzymią górę, i rozbił ją na odłamy, zawalające całą głąb doliny.
I dziś jeszcze, w noc cichą, słyszą juhasi, jak tamci przysuci burzą po pucierzy, z pod want olbrzymich okrytych cieniami lasu.


∗                              ∗

Zrudziały i zżółkły upłazy — czerwieniły się porosłe suchemi trawami wirchy; regle pokryły się czerwonemi liśćmi buków, wszytych w ciemną gęstwę smreczyny, — jesień ciągnęła w hale, wyganiając pasterzy do dziedzin. Redykały też drogami beczące kierdele owcze i stada krów; gazdowie odbierali od baców swój statek, poznając go po gębie, albo po umyślnych znakach. Zabrano się do strzyży.
Jesień jednak była niezwykle pogodna i owce wygnano jeszcze raz na paszę, na jesieniowisko.
Dzień był szary, ale pierzaste chmury stały wysoko w niebie nie dotykając nawet najwyższych wirchów.
Łożem potoku, który wsiąkł kędyś w ziemię, płynął ciemnemi, ukrytemi drogami, aż nagle wypadał ze zbocza góry wielkiem wywierzyskiem szliśmy przez las gęsty i stromo wznoszący się w górę. Bezładne kamienie piętrzyły się coraz wyżej, aż do równego dna doliny, okolonej wysokiemi