Strona:PL Stanisław Przybyszewski-Mocny człowiek 075.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Niecierpliwiło ją to. Więc zwolna, ukradkiem, poczęła zerkać po pokoju. Światło dzienne zaczęło oblizywać przedmioty naokół niej. Lampa już dawno zgasła, a z mroku wyłaniały się szare ściany, parę obrazów na nich zawieszonych; ujrzała stosy papierów na stole, dużą białą kopertę, potem oczy jej padły na własną rękę, która dziwnie po sukni błądziła, widziała końce bucików, które wystawały z pod jej spódnicy — i znowu przymknęła oczy, bo wiedziała, że w tym pokoju jest jeszcze coś, na coby żadną miarą patrzeć nie mogła...
Coś dziwnego się w niej działo. Czuła dokładnie, że się rozdwaja: jakieś siły się w niej zmagały w dyszących zapasach, z głuchej ciemni wyłaniały się ramiona, które podrzucały się w górę, jakby się czegoś uczepić chciały, opadały bezwładnie, jakby coś niewidzialnego je bezustannie miażdżyło. W głuchych odmętach wirowały dwie gwiazdy, które się wzajem wchłonąć chciały, a w dzikim poświście konały chrapliwe krzyki: ratunku! ratunku!
Ratunku! To jedno pragnienie rozdarło oślepiającą błyskawicą opary mgieł, które jej mózg zaległy — świtać w niej poczęło... Krwawą czerwienią słońca wschodzącego oblane, budziły się w mroku zasnute wysepki myśli, z zasłon mgieł wyłaniały się zwolna niejasne jeszcze wspomnienia.