Strona:PL Stanisław Przybyszewski-Mocny człowiek 055.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Och, jakiem śmiesznem wydaje mu się to całe życie tutaj, jak tanią jego cnota, jak marną jego zbrodnia, jak potwornie głupiemi jego cierpienia i miłości i nienawiści, jaką nędzotą rozgłos, sława... Ha, ha!... sława, to dobre dla takich nędzarzy, jak Bielecki... Nie, nie, moje dziecko — ujął ją cicho za rękę — jak zrozumiesz to, o czem ci mówiłem, jak uwierzysz w prawdę moich słów tak, jak ja w tych ostatnich dniach wierzę, to zaiste nie potrzebujesz Chrystusa, któryby ci musiał powiedzieć: »idź w pokoju, wiara twoja cię uzdrowił« — sama się rozgrzeszysz. Twoja dusza wieczna, ani zbrukana, ani skalana, rozgrzeszy cię — tak bowiem Budda powiedział. Trzeba tylko objąć ogrom tych słów.
Mówił to wszystko maniackim, przytłumionym głosem, powtarzając w kółko urywane zdania i słowa, ale z taką wiarą i siłą przeświadczenia, że Łucya słuchała go z zapartym oddechem — nie potrzebowałaby nawet jego słów rozumieć — tylko patrzeć w jego twarz, by uwierzyć.
Nagle popadł w ciężką zadumę. I znowu widziała, jak twarz jego stygła, oczy gasły.
Schwyciła jego rękę.
— Mów pan jeszcze, mów, mów...
— Już ci wszystko powiedziałem...
Wyciągnął zegarek, wpatrzył się weń długo.