Strona:PL Stanisław Przybyszewski-Mocny człowiek 012.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Raz, raz jeden wydałem małą książczynę — wtedy się kochałem, rozumiesz — a kobiety, jak ci wiadomo, strasznie lecą na sławę; przez dwa miesiące nie wychodziłem potem na miasto, by nie ujrzeć mego nazwiska zhańbionego i sprostytuowanego za witryną okna księgarskiego.
Czy sobie nie zdajesz sprawy, jakie to ohydne, że dajesz każdemu prawo grzebania w twej duszy, że musisz pozwolić, by plugawili to, co ci jest najświętsze, a uwielbiali to, co na śmietnisko rzucasz?
Nie, nie!
Zerwał się nagle z łóżka i przysiadł.
— Sława! sława! — zaśmiał się ochryple i zakaszlał się.
— Tylko dla jakiegoś próżnego bydlęcia może mieć to urok, że się za nim oglądają, że go sobie publicznie palcami pokazują, że panienki, gdy się taki pan przechadza, oczy błagalne w niego wlepiają, by raczył łaskawie na nie uwagę zwrócić — ach! jakie to marne i biedne — a taki pan, ha, ha! — mamy tu takiego wielkiego poetę, przypatrz mu się tylko, jak on dumnie kroczy, jak roztargniony na rogach ulic przystaje, bo właśnie przyszła na niego święta łaska tworzenia, jak się naokół kłania tak od niechcenia, tak racząco — małpa! nie wiem, która gorsza — on, czy publiczność.