przyleciała Sowa, zapytała: — Co to?
Czy ktoś okradł Kruka? Licz złoto, niecnoto! —
Kruk, nietęgi rachmistrz, nie mógł się doliczyć,
postanowił przeto zgóry dopożyczyć,
zerwał się i z krzykiem poleciał do dworu
i tam do późnego przepadał wieczoru.
Nie przysporzył skarbów, które miał w swej pieczy,
ale po powrocie dziwne prawił rzeczy.
Mówił coś o wojnie, co idzie, jak burza,
mówił, że świat cały już się we krwi nurza,
i krzyczał, jak warjat, na calutką knieję:
— Krzywda nam się dzieje! Krzywda nam się dzieje! —
Zamajtał łapami, jak wiatrak, Miś stary:
— Jaka krzywda? Komu? To rzecz nie do wiary! —
A na to się Sowa ozwała z jaworu:
— Daj słowo honoru! Daj słowo honoru! —
I Kruk się nasrożył, ostry dziób otworzył,
dał słowo honoru, jeszcze się pobożył.