„kongienialnym“ przekładem oddali na jakiś język europejski wezwanie Adama Mickiewicza do Bohdana Zaleskiego:
„Słowiczku mój, a leć a piej,
Na pożegnanie piej…“
cóżbyśmy otrzymali? Piękny wierszyk liryczny. Tymczasem — w tych bezgranicznie prostych i kryształowo czystych wyrazach mieści się przecie błyskawiczne widzenie potwornej tragedyi, brzmi echo długich dziejów tortury ducha, skomlą monosylaby męczarni przegranej, pohańbienia i beznadziei — nie tylko samego twórcy, lecz i całego plemienia. A dalej — ta pewność, ta wieść, ta euforia, ta bezgraniczna radość, godna serca archanioła, która wieje ze słów:
„…I tajne brzemię lat
Wydało płód
I stał się cud
I rozraduje świat“…
Z głębokości morza łez, z ciemnej odchłani cierpień wytoczył się ten utwór plemienny zakrążył się i zamknął w doskonałe słowa, chowając w małym kształcie swym bezgraniczną treść, — jak uryańska perła. Cały zespół ludzki raduje się tutaj przed swoim Bogiem, iż znalazł jakowąś złudę broni przeciwko mocy piekła. Dla cudzoziemca trzebaby chyba pisać długi traktat, wyjaśniający zawartość i wartość tych nielicznych strof, moc i doskonałość, która z wewnętrzną treścią religijną, moralną, polityczną i społeczną spoiła się w jedno nierozerwalne.