Strona:PL Rudyard Kipling-Księga dżungli 265.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Niespodzianie lunął znowu deszcz, a mgła przysłoniła ruchy wojsk. Pośrodku równiny zatoczono półkole, poczem flanki jego prostowano powoli. Szeregi wydłużały się coraz to bardziej, aż wreszcie stanął jednolity mur piersi ludzkich, koni i oręża. Za chwilę, cała ta masa ruszyła wprost na wicekróla i emira. Szli, a ziemia zaczęła drżeć, niby pokład okrętu podczas przyspieszonego biegu maszyn.
Niepodobna objaśnić temu, kto nie zna sprawy sam, jak silne daje wrażenie taki niewstrzymany marsz wojsk wprost na widza. Dreszcz go przenika, mimo, że wie, iż jest to jeno ćwiczenie. Patrzyłem na emira. Dotąd nie objawiał żadnych uczuć i pozostał obojętnym, teraz jednak rozszerzyły mu się oczy, ściągnął cugle i obejrzał się za siebie. Wydało mi się, że lada moment sięgnie po szablę i ucieknie, wyrąbując sobie drogę przez tłum Anglików obojga płci, znajdujący się w tyle. Marsz ustał nagle, ziemia drżeć przestała, wojsko zasalutowało, a jednocześnie zagrzmiało trzydzieści orkiestr.
Przegląd był skończony, a pułki pod ulewą odchodziły na swe stanowiska. Mimo deszczu, śpiewała piechota:

Każde zwierzę szuka pary...
Hurra!
Każde zwierzę szuka pary,
Słoń i wielbłąd i muł szary!
Wchodzą w arkę zwierząt krocie,
Aby nie utonąć w błocie!
Hurra!