Strona:PL Rudyard Kipling-Księga dżungli 263.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Niech mnie wybiją łańcuchem od kulbaki, jeśli przypuszczałem, by te tłuściochy mogły aż do tego stopnia stracić głowę! — rzekł Billy.
— Pal ich licho! — odparł koń — Muszę znaleźć tego człowieka. Biali miewają czasem w kieszeni różne dobre rzeczy!
— Ano, to żegnam! — ozwał się Billy — Nie przepadam wcale za nimi. Zresztą biali, nie mający gdzie spać, są to przeważnie złodzieje, a ja noszę na grzbiecie sporo rzeczy, będących własnością rządową. Chodź ze mną, młokosie! Bądź zdrów, Australczyku. Zobaczymy się jutro na przeglądzie! Żegnam cię, stogu siana, i życzę, byś miał sny miłe, oraz umiał opanować wzruszenie. Żegnam cię, Dwuogoniasty! Gdy będziesz przechodził koło nas, nie trąb, bo nam to miesza szyki!
Billy ruszył zawodowym krokiem starego żołnierza, koń zaś zbliżył się do mnie i wietrzył wokoło, tak, że musiałem mu dać kawałek biszkoptu.
Mój Vixen, blagier pierwszej wody, rozmawiał z koniem i nagadał mu niestworzonych rzeczy, ile to on i ja koni posiadamy.
— Jutro jadę na przegląd w swym nowym powozie! — powiedział — A gdzie ty będziesz?
— Na lewem skrzydle drugiego eszelonu! — powiedział uprzejmie koń — A teraz żegnam, muszę wracać do Dicka, zabłociłem sobie ogon, a biedny chłopiec namorduje się niemało, zanim go doprowadzi do porządku.