Strona:PL Rudyard Kipling-Księga dżungli 249.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Różności! — odparł koń kawaleryjski — Najczęściej muszę pędzić galopem w tłum wrzeszczących, kosmatych ludzi z błyszczącemi nożami w rękach, ostrzejszemi jeszcze, niż noże weterynarzy. W takiej chwili pamiętać muszę, by but Dicka dotykał niemal buta jego sąsiada po lewej, a o tem samem pamięta koń z prawej strony galopujący. Widzę lancę Dicka tuż nad prawem okiem i pewny jestem, że mi nic nie zagraża. Coprawda, gdy tak pędzimy, niedobrze robi się pewnie człowiekowi, czy koniowi naprzeciw nas i nie chciałbym być na ich miejscu.
— Czy te noże zadają rany? — spytał młody muł.
— Tak. Raz dostałem sztych w piersi, ale nie było w tem winy Dicka.
— Cóż mnie obchodzi kto winien, gdym ja ranny! — zawołał tenże muł.
— Powinno cię to obchodzić! — odparł koń — Jeśli nie ma się zaufania do człowieka, to najlepiej od razu uciec. Robi tak wiele koni i rozumiem doskonale ich postąpienie. Powtarzam tedy, że nie było w tem winy Dicka. Człowiek leżał na ziemi, więc dałem susa, by go nie stratować, on zaś dał pchnięcie od spodu. Zapamiętałem to sobie i gdy mi teraz zdarzy się przejść przez obalonego człowieka, stratuję go kopytami na miazgę.
— Wszystko to wygląda dosyć głupio! — zaopinjował Billy — Noże nie są chyba żadną bronią, a nie miło je poczuć w ciele. Ja wolę spinać się po stromych