Strona:PL Reymont-Ziemia obiecana. T. 2 411.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

bijała się przed nim, że mógł rozpatrywać szczegółowo i rozpatrywał.
Miasto już spało, przyczaiło się w cieniach i przywarło do ziemi jak polip wszystkimi mackami fabryk, a dalekie, porozrzucane elektryczne słońca błękitnawemi źrenicami patrzyły w noc, stróżowały śpiącego molocha, jak stado żórawi o głowach ognistych.
— No i cóż, jestem jaki jestem, jaki być musiałem? Szepnął hardo i wyzywająco — ale nie pozbył się tem rozbudzonego sumienia, nie stłumił tem, głosów podeptanych wierzeń, zdradzonych ideałów, splugawionego egoizmem życia — które krzyczały w nim, że żył tylko dla siebie, że wszystko deptał, aby zadowolnić próżność aby napaść własną pychę, aby dojść do milionów.
— Tak jestem egoista, tak, poświęcałem wszystko dla karyery... powtarzał te słowa tak dobitnie, jakby się niemi sam policzkował i fala okropnej goryczy, wstydu, poniżenia zalała mu serce.
Poświęcił wszystko i cóż ma teraz? Garść pieniędzy bezużytecznych i ani przyjaciół, ani spokoju, ani zadowolenia, ani szczęścia, ani chęci do życia — nic... nic...
— Człowiek nie może żyć tylko dla siebie — nie wolno mu tego pod grozą własnego nieszczęścia. On o tej prawdzie wiedział ale teraz dopiero ją odczuł i pojął w całej głębokości.
— Dla tego ja przegrałem własne szczęście. Myślał wspominając Ankę i pod wpływem tego przypomnienia, napisał do niej długi list prosząc o wskazówki, potrzebne mu do założenia ochrony dla dzieci swoich robotników.
Począł znowu rozmyślać ale już szukał dróg wyjścia z dzisiejszego stanu, do celu jakiegoś na to długie