Strona:PL Reymont-Ziemia obiecana. T. 2 396.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Wprost nie poznaję.
— To moje dzieło, ale prawda, że piękna kobieta? — pytał, wciskając binokle.
Kurowski nic nie odrzekł, śledził Karola, któremu ta rola zięcia nie bardzo smakowała, bo chodził znudzony, apatyczny i pogardliwie traktował rodzinę żony i fabrykantów, a jak tylko mógł, uciekał do Maksa Bauma, nawet do Welta, z którym się pogodził, byle nie być z tamtymi
— No cóż, zdobyliśmy już wszyscy te „ziemię obiecaną“ — zagadnął Kurowski.
— Jeśli tę ziemię stanowią miliony, to tak. Wy idziecie do nich, Moryc będzie je miał z pewnością, a Maks je sobie zrobi, jeśli mu ich Wilczek nie wydrze.
— O mnie mowa! — zawołał, podchodząc Stach Wilczek, który jako spólnik Maksa miał już wstęp do towarzystwa, więc porzucił dotychczasowe stosunki i pchał się siłą pieniędzy i bezczelności ciągle naprzód.
— Mówimy właśnie, że Maks może zrobi majątek, jeśli mu pan nie zabierze go z przed nosa — powiedział żartobliwie Kurowski.
— Jeśli tylko będzie można! — szepnął, oblizał się jak pies przed pełną miską i poszedł emablować brzydką, ordynarną pannę Knaabe, która mogła mieć ze dwieście tysięcy posagu.
Siedział przy niej Murray i tak się komicznie wdzięczył i takie zabawne prawił komplementy, że panna śmiała się na cały głos.
Muzyka usadowiona w głównym salonie, na estradzie wspaniale udekorowanej czerwonym barchanem, naśladującym aksamit, zaczęła grać walca.
Wtedy nikłe sylwetki urzędników fabrycznych, za-