Strona:PL Reymont-Ziemia obiecana. T. 2 381.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Masz moją odpowiedź! Interesy załatwiam w kantorze...
— Co! co! mnie?... Za moją przyjaźń, za moją życzliwość — wrzeszczał Moryc.
— Wynoś się, bo cię wyrzucić każę — zawołał porywczo i zadzwonił na Mateusza.
Moryc wyniósł się, a on usiadł do obliczań, które długo trwały.
Wstał od nich blady i zdenerwowany, bo asekuracya pokrywała tylko długi największe, a miał jeszcze do pokrycia masę drobnych, które mogły zjeść wartość placów, jakie miał, tak, że w rezultacie nie pozostawało mu nic.
Pójdzie znowu do służby, znowu będzie musiał słuchać, znowu zostanie maszyną w jakim wielkim organizmie, znowu będzie się wić długie lata w męce bezsilności, w marzeniach bezpłodnych o swobodzie, będzie się targać na łańcuchu zależności i przez kraty, z nizin, będzie znowu patrzyć na tych, którzy budują fabryki, tworzą ruch, zgarniają miliony i żyją całą pełnią władz swoich, pragnień, namiętności!...
— Nie... nie... nie... — syczał przez zaciśnięte zęby i odpychał te obrazy przeszłości z pogardą i z nienawiścią.
Dosyć się już najadł dotychczasowego życia i, żeby nie wiem co, nie powróci do niego.
Mózg zaczął gorączkowo pracować nad sposobami wydobycia się z tej matni, ani na mgnienie nie myślał o poddaniu się.
Na drugi dzień przyszedł Maks, był bardzo blady i miał zapuchnięte od płaczu oczy, ledwie się trzymał na nogach, ale zaraz, prosto mu oświadczył, że i on