Strona:PL Reymont-Ziemia obiecana. T. 2 352.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

pisał list do mnie, więc chcę mu dać odpowiedź osobiście.
Uśmiechnął się złowrogo.
— O Zośkę?
— Tak.
— Macie przynajmniej rewolwer?
— Mam nogę na tego polskiego psa, jeśli warknie, to go rozgniotę. Daję wam słowo, że nie warknie, on chce tylko dobrego odszkodowania za córkę. Nie pierwszy raz załatwiam podobne sprawy — mówił drwiąco, ale w głębi czuł jakieś dziwne drżenie, nie strachu, bo to uczucie nie istniało dla niego, ale drżenie nieokreślonej tęsknoty i znużenia.
Patrzył na szare niebo, na te ponure okopy domów jakby umarłych i wsłuchiwał się w tę dziwną, denerwującą ciszę miasta uśpionego.
Ale już w dziedzińcu fabryki, która huczała wszystkiemi maszynami, w dziedzińcu zalanym falami elektrycznego światła i pełnym ruchu, czuł się znowu dobrze.
— Zaczekajcie chwilę, rozmówię się i zaraz wyjdę.
Wszedł do wieży prawie ciemnej, bo tylko jedna lampka przyczepiona do ściany okopconej, rozpryskiwała nieco mętnego światła na pracujące tłoki i na dolną część koła, które jak zwykle obracało się szalonymi rzutami, wyjąc dziką pieśń siły i połyskując groźnie olbrzymiemi stalowemi szprychami.
— Malinowski! — krzyknął od drzwi, ale głos porwały żelazne szczęki maszyny.
Malinowski zgarbiony, w długiej bluzie, z oliwiarką w ręku i wycierem łaził dookoła maszyny i czuwał nad tem potwornem bydlęciem; zatopiony zupełnie w chaosie krzyków i szumów, jakby w głębi rozszalałego mo-