Strona:PL Reymont-Ziemia obiecana. T. 2 320.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

tej zbitej masie kominów, które zdawały się kołysać nad morzem domów.
— Na wsi taki dzień jest tysiąc razy piękniejszy — szepnęła Anka.
— O, z pewnością. Ale pomijając to, przepraszam z góry za uwagę, jaką zrobię, dzisiejsza uroczystość, niezbyt raduje panią, panno Anno.
— Przeciwnie, raduje mnie bardzo, jak mnie raduje zawsze niewymownie każde ludzkie pragnienie spełnione.
— Stawia pani sprawę zbyt ogólnie, w to zresztą wierzę, tylko nie widzę aby dzisiejszy dzień był dla pani radosnym.
— Cóż zrobię, że pan tego nie widzi, a jednak cieszę się nim naprawdę.
— Dźwięk pani głosu mówi co innego!
— Czyż jest możebnem, aby był w niezgodzie z tem, co ja czuję?
— A jednak jest w tej chwili, bo każe się domyślać pani obojętności — powiedział śmiało Kurowski.
— Źle pan słucha i jeszcze gorsze wnioski pan wyciąga.
— Być może, jeśli pani chce tego.
— Niech-no pan Ance nie sugestyonuje rzeczy, o których nie myślała.
— Możemy o czemś nie myśleć, ale pomimo to, to coś w nas być może, choćby jeszcze pod linią świadomości. Widzę, że miałem słuszność.
— Najmniejszej. Potwierdza pan tylko samego siebie — zawołała Nina.
— Prawda, że my miewamy słuszność tylko wtedy, jeśli panie raczą nam ją przyznać.