Strona:PL Reymont-Ziemia obiecana. T. 2 319.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Komu to ja mydlę oczy! — wrzasnął strasznie Zajączkowski.
Zawiązała się znowu kłótnia, aż cały dom i ogród zapełnił się potężnym głosem Zajączkowskiego, że zebrani na werendzie z niepokojem zwrócili oczy na Borowieckiego.
— Panie Wysocki, może mnie doktór zastąpi! — zawołał Kurowski do przechodzącego przez sąsiedni pokój, oddał mu karty i wyszedł za Anką, która spacerowała po ogrodzie z Niną, przyłączył się do nich i poszli do małej altanki, opiętej winem o czerwonych już liściach i obsadzonej rzędami dokwitających astrów i lewkonii.
— Cudowny dzień — zauważył, siadając wprost Anki.
— Chyba dlatego taki piękny, że już ostatni dzień jesieni.
Milczeli długo, oddychając tem dziwnie słodkiem, pieszczotliwem powietrzem, przesyconem ostatnimi zapachami umierających kwiatów i liści więdnących.
Słońce bladawe rozsypywało na ogród złocisty pył, który przysłaniał lekko kontury wszystkiego i oprawiał barwy gasnącego ogrodu w przecudny i przesubtelny ton wyblakłego złota.
Po trawnikach skrzyły się pajęcze siatki i migotały opalami, a w powietrzu cichem i ciepłem leciały niby pasma szklane, długie nici pajęczyn czepiały się żółtych liści akacyi, stojących pod murem, przedzierały się o pół nagie już, trzepocące resztkami czerwonych liści czereśnie, albo uczepione pni chwiały się długo, aż je cichy wiatr uniósł i leciały wysoko, ku dachom miasta i ku