Strona:PL Reymont-Ziemia obiecana. T. 2 314.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Nie zwracał uwagi na Dawida Halperna, który chociaż chory i nieproszony, przywlókł się, życzył mu szczęścia i radosnym widokiem obejmował nową fabrykę, oglądał sale, interesował się wszystkiem i powtarzał Maksowi.
— Ja się cieszę, ja się bardzo cieszę panie Baum — bo jak postawiliście fabrykę — to Łodzi znowu przyrosło.
— Nie zawracaj pan głowy! — mruknął Maks. Dawid Holpern się nie obraził, poszedł dalej oglądać, a później, podczas ceremonii poświęcenia, stał z boku z odkrytą głową i z zachwytem przyglądał się fabrykantom i ciżbie ludzkiej i nowemu warstatowi pieniędzy.
— Czego szukasz? — zapytał Moryc, Karola wchodząc za nim do pustej sali.
— Niczego, patrzę tylko — odparł melancholijnie.
— Czy to przyjęcie dla robotników nie mogłoby się odbyć skromniej?
— To znaczy nie dać im nic, bo i tak jest dosyć skromne.
— A kosztuje czterysta rubli, już mi podali rachunki.
— Odbijemy to jakoś na nich. Nie sprzeczaj się chociaż dzisiaj. Patrz, to jednak nasze dawne marzenie stało się — szepnął, wskazując fabrykę.
— Ale czy długo trwać będzie — odpowiedział Moryc, uśmiechając się jakoś dziwnie.
— Ręczę ci, że dopóki ja żyję, trwać będzie — zawołał z mocą.
— Mówisz jak poeta, a nie jak fabrykant. Kto może zaręczyć, że za tydzień nie będzie to tylko kupa gruzów! Kto wie, czy za rok sam nie będziesz chciał