Strona:PL Reymont-Ziemia obiecana. T. 2 273.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

piękna, on przystojny. Oboje mają pewne wspólne społeczne bziki, oboje namiętni, widziałem u Trawińskich, jak się zjadali oczami. Mówili tam o ich małżeństwie... — ciągnął nieubłaganie, bawiąc się cierpieniem, jakie znać było na twarzy przyjaciela.
— Może i tak było, nic mnie to nie obchodzi.
— Mnieby obchodziła przeszłość narzeczonej. Nie ożeniłbym się z kobietą ze wspomnieniami.
Uśmiechnął się tak złośliwie, że Moryc zerwał się gwałtownie.
— Po co mi to mówisz?
— Nie ubliża to ani tobie, ani pannie Meli, mówię co mi na myśl przyszło. Bardzo się cieszę nawet, że się żenisz tak świetnie.
Uśmiechnął się znowu zjadliwie.
Moryc trzasnął drzwiami i wybiegł wzburzony i wściekły na Karola.
Taki był zaperzony, że zaczął krzyczeć na robotników, którzy pompowali wodę z fundamentów.
— Ruszać się chamy! Robicie jak z łaski, od wczoraj nic wody nie ubyło.
— A to czego? — zapytał jeden z robotników dosyć głośno.
— Co ty pyskujesz, do kogo ty tak pyskujesz? Ja cię zaraz łajdaku wyrzucę z roboty.
— Wynoś się parchu pókiś cały, bo ci mordę przekręcę, żebyś widział gdzie uciekać — szepnął jakiś mularz, przykładając mu pięść do nosa.
Moryc cofnął się spiesznie i podniósł taki wrzask, że Karol ukazał się przy robotnikach i Maks wybiegł z przędzalni.