Strona:PL Reymont-Ziemia obiecana. T. 2 271.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Oprzytomniała zupełnie, stanęła i powiedziała szybko, bez namysłu.
— Dobrze. Pójdę za ciebie. Umów się z ojcem o wszystko. Dobrze Moryc, zostanę twoją żoną...
Chciał pocałować ją w rękę, ale cofnęła się łagodnie.
— Idź już, jestem taka niezdrowa, idź... przyjdź jutro, popołudniu...
Nie chciała więcej mówić, a on tak był uradowany zrobieniem interesu, że nie zauważył nawet jej dziwnego zachowania się i pobiegł do papy Grünszpana, aby jak najprędzej ustalić cyfrę posagową.
Grünszpana nie było, bo go wezwano do kantoru.
Moryc powrócił, aby prosić Meli o powiedzenie ojcu wszystkiego.
Zastał ją stojącą na tem samem miejscu gdzie pozostawił, patrzyła w okno wzrokiem, który nigdzie nie patrzył i nic nie widział, była blada jak płótno, poruszała ustami jakby coś mówiła z duszą własną lub ze wspomnieniami.
— Dobrze, Moryc, powiem ojcu, będę twoją żoną, dobrze! — powtarzała monotonnie.
Nie wyrwała mu ręki gdy ją całował, nie słyszała nawet, że już wyszedł; położyła się na otomanie, wzięła książkę do ręki i leżała bezmyślnie, zapatrzona w róże, kołyszące się za oknem i w złotą szklaną kulę, błyszczącą nad klombami...
Moryc był tak uradowany, że Franciszkowi, który palto podawał, dał całe dziesięć kopiejek i doróżką pojechał do Borowieckiego fabryki.
— Powinszuj mi, żenię się z Melą Grünszpan — zawołał, wpadając do kantoru.