Strona:PL Reymont-Ziemia obiecana. T. 2 259.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Kessler drgnął nieco, spotkawszy się z jego oczami, zrobił ruch jakby chcąc się cofnąć, ale zmiął w sobie obawę i umyślnie wszedł do wieży, obejrzał łoża, w których jak dwie ręce poruszały się tłoki i obracały to koło-potwór, świszczące dziko w swoim szalonym, bezustannym locie.
— Nic nowego? — zapytał półgłosem Malinowskiego, przyglądając się skrzeniom i błyskom powietrza, otaczającego rozbiegane koło świetlistym nimbem.
— Miałem mały interes do pana... — powiedział jakoś cicho stary, posuwając się ku niemu.
— W kantorze prośby, nie mam czasu — rzucił nerwowo i spiesznie wyszedł, bo bardzo mu się nie podobał głos Malinowskiego i jego ruch.
— Ten smolipysk nie jest przyjemnym — zauważył Moryc.
— Tak... tak... trochę kły szczerzy, muszę mu dać nogą w zęby! — szepnął Kessler.
W kantorze dał zaufanemu notatkę, tyczącą się wybranych dziewczyn, który wiedział jak dalej postąpić, i natychmiast odwiózł Moryca na Drewnowską.
— Po szóstej konie będą czekały przed twoim kantorem — powiedział Kessler na rozstanie i odjechał, znikając zaraz w kurzawie drogi, jaka się podniosła za powozem.
— Gruby łajdak! — pomyślał o nim Moryc, wchodząc do Grünszpanów.