Strona:PL Reymont-Ziemia obiecana. T. 2 258.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

szepnął Kessler, wskazując w drugą połowę sali, gdzie zwijano i motano przędzę, na silną brunetkę o pysznie rozwiniętych kształtach, dobrze się rysujących przez lekką sukienkę i koszulę z rękawami, zapiętą pod szyję, bo z powodu strasznego gorąca wszystkie pracowały rozebrane do możliwości.
— Wspaniała, wspaniała. Nie znacie się jeszcze?
— Dopiero miesiąc robi u nas. Chodził już koło niej Hausner, wiesz, nasz chemik, ale mu szczerze odradziłem.
— Wejdźmy tam — szepnął Moryc z iskrzącemi oczami.
— Pilnuj się, żeby cię jaka maszyna na przywitanie nie wzięła w tryby.
Przechodzili ostrożnie wązkiemi przejściami, z obu stron których pracowały maszyny, zwijające przędzę na wielkie wrzeciona i kręcące ją w podwójne nici.
Rozpylacze wody działały nieustannie; drżący pył wodny, podobny do rozprysków tęczy, siał się i opadał na maszyny, ludzi, stosy przędzy śnieżnej, na te dziesiątki tysięcy wrzecion okręcających się dookoła siebie z przejmującym szmerem, podobnych w jaskrawem świetle słońca, padającem z góry, do tysiąców białych wirów, szalejących w różowawych świetlistych nimbach.
Kessler wynotował jeszcze dwie dziewczyny i wyszli przeprowadzeni nienawistnemi spojrzeniami.
Przechodzili obok maszyn głównych; na progu wieży, w której szalało bezustannie to potworne, rozpędowe koło, stał stary Malinowski, z fajką w zębach i z rękami w kieszeniach, nie zdjął czapki przed Kesslerem, ani mu nawet głową nie kiwnął, stał w wyzywającej postawie i patrzył ponurym, żarłocznym wzrokiem.