Strona:PL Reymont-Ziemia obiecana. T. 2 257.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Poszli dalej, przechodząc dwa razy salę w różnych kierunkach, nie mogąc nic więcej wybrać odpowiedniego, bo robotnice były przeważnie brzydkie, wynędzniałe i zniszczone przez pracę.
— Chodźmy do przędzalni, tutaj już nic się nie wyłowi, same resztki.
W przędzalni białej, jakby zasypanej śniegiem wełny, zalanej światłem padającem z góry przez szklane dachy, panowała dziwna, ogłuszająca cisza.
Wszystkie maszyny były w szalonym ruchu, pracowały jakby w skupieniu wielkiem, z zapartym oddechem, bez hałasu, czasami tylko rozległ się ostry, krótki skowyt kół rozpędowych i milknął zalany oliwą, porwany przez miliardy drgań, co jak ledwie wyczute pomruki burzy szalały nad maszynami.
Czarne, roztrzęsione pasy i transmisye podobne do zwojów wężów z sykiem goniły się wciąż, rzucały się do sufitu, opadały na błyszczące koła, które obracały, przewijały się wdłuż ścian, leciały wskróś sufitów, powracały i otaczały z obu stron długie przejścia przez sale, jakby pasmami czarnej, szalejącej w ruchu przędzy, przez którą niewyraźnie się rysowały ruchy salfaktorów, podobnych do szkieletów potwornych ryb przedhistorycznych, które skośnym ruchem biegły naprzód, chwytały białymi zębami szpulkę wełny i cofały się ze zdobyczą, snując za sobą setki białych nici.
Robotnicy jakby przykuci do maszyny, zapatrzeni w przędze, poruszali się automatycznie, biegli za salfaktorami, cofali się przed nimi, błyskawicznie zczepiali pęknięte nici i głusi i ślepi na wszystko, co było za niemi, pilnowali ruchów bestyj.
— Tamta czarna, przy przędzy zwijanej, co? —