Strona:PL Reymont-Ziemia obiecana. T. 2 250.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

żyło się kredytem; gdyby zlikwidować przyszło, miałbym parę tysięcy długów na czysto... Teraz dam sobie radę. Pan mi pożyczyłeś pieniędzy, to muszę panu opowiedzieć, na co były mi potrzebne. Borowiecki jest osaczony, gotówki już niema, ciągnie lichwiarskim kredytem, ja mu dam pieniądze... a przy sposobności wejdę do zupełnej spółki i już tak dalej pokieruję, że on będzie tylko dyrektorem w swojej fabryce... Mam dobry plan. On ma w fabryce swojej gotówki czterdzieści tysięcy, to można od niego zainkasować w rok... dwa, wyjdzie na czysto. Wszystko obmyślałem i ręczę panu, że się powiedzie! — mówił spokojnie Moryc, popierając swoje wywody szeregiem cyfr i rozmaitych podstępów, łajdactw, oszustw, któremi chciał zabić Borowieckiego.
Mówił długo, wyczerpująco, otwarcie.
Bankier się uspokajał, gładził już palcem bokobrody, pociągał nosem jakby wyczuwając padlinę, przy której i on mógłby się pożywić, błyskał oczami, uśmiechał się, bo zaczynał go porywać ten projekt łajdacki, zapomniał nawet, że to jego pieniędzmi będzie prowadzona ta kampania, przytakiwał całem sercem, czasem rzucił jakie słowo, jakiś plan uboczny, który zaraz Moryc chwytał w lot i uzupełniał, wcielał do swojego projektu i budował dalej, mówiąc coraz ciszej i poufniej.
Grosglück napił się wody, otworzył lufcik i krzyknął do ludzi, wywożących ze składu platformy naładowane wańtuchami wełny.
— Zaczekać na podwórzu!
— Deszcz, wełna zamoknie.
— Zaczekać mówię ci chamie!
Zatrzasnął lufcik, spoglądał czasami w zadeszczone niebo i szybko coś pisać zaczął.