Strona:PL Reymont-Ziemia obiecana. T. 2 236.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
XI.


— Co tak żujesz? — zagadnął Karol rano przy herbacie.
— Interesy, grube interesy — odparł Moryc, odrywając oczy od szklanki z herbatą, którą trzymał w obu rękach, ale nie pił, głęboko zamyślony.
— To znaczy, pieniądze?
— Duże pieniądze. Idę właśnie zrobić dwie operacye, które, jeśli się udadzą, postawią mnie na nogi. Ale pieniądze możesz mieć przed wieczorem. A co z bawełną zrobić?
— Nie sprzedawaj jeszcze, mam pewną ideę.
— Dlaczego Maks spojrzał na mnie jak zbój, nie przywitał się i poszedł?
— Nie wiem, wczoraj mi tylko wspomniał, że nosisz w twarzy jakieś nowe łajdactwo, że coś zamierzasz...
— On jest głupi, co ja za łajdactwo mogę nosić w twarzy, przecież ja mam twarz zwykłą, porządnego człowieka twarz, nieprawdaż Karol?
Oglądał się w lustrze starannie i swoim ostrym, jakby przyczajonym do skoku rysom, nadawał dobroduszny wyraz.
— Nie dziw mu się, jest zgnębiony sprawami ojca.