Strona:PL Reymont-Ziemia obiecana. T. 2 223.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

powracała, przemogła zgrozę, przemogła obrzydzenie i pełna współczucia i litości obmywała im rany i jak mogła tamowała szarpiami krew płynącą.
Ujęła wszystko w swoje ręce, bo Jaskólski więcej wzdychał niż robił, posłała Mateusza, aby natychmiast sprowadził pierwszego lepszego doktora i felczera.
Po fabryce pomiędzy robotnikami rozniosła się zaraz wieść, że sama panienka opatruje chorych, bo coraz ktoś zaglądał przez szyby i znikał z potwierdzieniem jej dobroci.
Przyjechał w jakie pół godziny Wysocki, który był urzędowym doktorem przy budowie fabryki i ze zdumieniem przypatrywał się jej promieniejącej i przełzawionej twarzy, jej sukni i rękom pokrwawionym i tym napół trupom, którzy stygnącemi rękami chwytali kraj jej szaty do ucałowania.
Zabrał się żywo do roboty i zaraz stwierdził, że dwóch ma połamane nogi, jeden zgruchotane ramię i obojczyk, czwarty rozbitą głowę, a piąty kilkunastoletni chłopak, który mdlał ciągle, jakieś wewnętrzne obrażenie.
Trzej ciężej rannych odstawiono na noszach do szpitala, po czwartego zgłosiła się żona i wśród krzyków i płaczów zabrała go do domu, pozostał tylko chłopak, którego wreszcie otrzeźwił doktór i kazał kłaść na nosze, ale chłopak ryknął płaczem i uchwycił się sukni Anki.
— Nie dajta mnie pani do szpitala, nie dajta me pani... loboga nie dajta! — krzyczał.
Zaczęła mu tłómaczyć i uspakajać, ale nic nie pomogło.