Strona:PL Reymont-Ziemia obiecana. T. 2 168.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

imieniu. — Czekałem na panią całe długie dwa miesiące.... — szeptał niezmiernie poruszony jej przyjazdem.
— I ja czekałam dwa miesiące, długie... długie...
Szli obok siebie, więc ręce ich łatwo się spotkały w tłoku, nie mówili już więcej, bo trzeba było wsiadać do powozu.
Wysocki chciał ich pożegnać i uciec, bo widok Meli przyprowadzał go o dziwne zawrotne drżenie.
Poczuł się bardzo szczęśliwym, patrzył na nią przymglonemi radością oczami, serce mu drżało ze wzruszenia, chciał uciec, aby się nie zdradzić, ale panny go nie puściły.
Usiadł na przedniem siedzeniu, wprost Meli i patrzył na jej popielate włosy, wymykające się skrętami z pod wielkiego jasnego kapelusza i na twarz nieco opaloną na kolor złotawego wina, patrzył tak uporczywie i płomiennie, że Mela się mieszała, odwracała głowę, poprawiała kapelusz i tak bardzo czuła się szczęśliwa przez to pomieszanie radosne, że wybuchała wesołym śmiechem z grymasów małpy, przyczepionej do ramion Róży i nie pozwalającej się stamtąd sprowadzić; czasami tylko jej szare wielkie oczy prześlizgiwały się bardzo szybko po twarzy Wysockiego i uciekały zalęknione a rozradowane.
Róża naprzemian całowała dziewczynki, pieściła się z małpką i opowiadała różne przygody z podróży, nie spostrzegając Meli i jej promieniejącej twarzy.
— Niema ciotki! Zgubiłyśmy ciotkę! — wykrzyknęła Róża, zatrzymując powóz, bo w tej chwili dopiero spostrzegła brak ciotki Meli, która im towarzyszyła w podróży.