Strona:PL Reymont-Ziemia obiecana. T. 2 133.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— To co? — podchwycił spiesznie Horn, przestraszony akcentem groźby, jaki brzmiał w jego głosie.
— To pomówimy inaczej... to się pokaże...
Horn chciał mu tłómaczyć, ale Adam nie chciał słuchać, tylko gdy się rozstawali przed bramą, uścisnął mu silnie rękę i pobiegł do pałacu Kesslera.
Nie zastał i nikt nie umiał go objaśnić, gdzie w tej chwili może być młody Kessler.
Popatrzył z całą nienawiścią na wspaniałe mury pałacu, na błyszczące przy księżycu jego wieżyczki i złocone balkony, na zasłonięte białemi storami okna i poszedł do fabryki do ojca.
Stary Malinowski, jak zwykle, niby żóraw niestrudzony obchodził to olbrzymie koło rozpędowe, które jak ptak potworny rzucało się w mrocznej, roztrzęsionej ruchem wieży, zapadało się w ziemię, wybiegało z cieniów, połyskiwało roziskrzonym, zimnym tumanem stali i okręcało się dookoła z taką szaloną szybkością, że żadnego konturu nie można było pochwycić.
Taki szalony krzyk maszyny huczał w wieży, że stary szeptem zapytał syna:
— Znalazłeś Zośkę?
— Przywiozłem ją dzisiaj wieczorem.
Stary popatrzył nań długo i poszedł znowu obejść maszynę, naoliwił niektóre części, przyglądał się manometrowi, wytarł tłoki, które z sykiem pracowały ociekając oliwą, krzyknął przez tubę do maszynistów pracujących niżej i powróciwszy do syna powiedział zaciśniętem gardłem:
— Kessler!
Zęby mu się wyszczerzyły jakby do kąsania.