Strona:PL Reymont-Ziemia obiecana. T. 2 126.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Czy tam się nikt nie dostanie? — zapytał, wskazując rozszerzonemi oczami księżyc.
— Chyba po śmierci... — rzucił Horn, prędko wchodząc do sklepiku.
— Ja czuję... jak tam jest strasznie cicho... — szeptał chory, wzdrygając się całem ciałem i uśmiech okrutnej, nieprzepartej, bolesnej tęsknoty rozjaśnił jego twarz wychudłą.
Zamilkł, opuścił ręce bezwładnie jak łachmany, oparł głowę o drzwi, przy których siedział i utonął całą duszą w tych przerażających głębiach, po których ślizgał się srebrny sierp księżyca.
Józio siedział za sklepem, w małej, ciasnej izdebce, pełnej łóżek i gratów i tak dusznej, że otworzone drzwi i okna nie wiele odświeżały rozpalone powietrze.
— Dawno widziałeś Malinowskiego?
— Ze dwa tygodnie nie był u nas, a nie widziałem go od niedzieli.
— A Zośka dawno była u was?
— Zośka już do nas nie przychodzi. Mama się na nią pogniewała... Maryśka, bo wybijesz szyby! — krzyknął przez okno do małego ogródka, w którym majaczyła się jakaś postać kobieca.
— Co ona tam robi? — zapytał, patrząc na ciemną ścianę lasu stojącego o kilkadziesiąt kroków od domu, tak, że blask lampy padający przez okno długim złotym pasem, połyskiwał na pniach sosen.
— Kopie ziemię, to Maryśka, weberka, pochodzi z naszych stron. Mama odstąpiła jej nasz ogródek i ona zawsze po fabryce przychodzi tutaj gospodarować. Taka głupia, zdaje się jej przez to, że jest na wsi.
Horn nie słuchał, myślał gdzie znaleźć Adama, oble-