Strona:PL Reymont-Ziemia obiecana. T. 2 085.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Autentyczny książę! — wykrzyknął Zygmunt rozpinając mundur.
— Taką firmę możesz sobie kupić w każdym hotelu włoskim.
Rozstali się, Morycowi spieszyło się bardzo.
Szedł do fabryki, jak to robił codziennie, bo lubił patrzyć jak mu w oczach wzrastały mury, ale dzisiaj szedł wolno, słowa Grosglücka obciążyły go, rozmyślał nad niemi, pomimo, że horoskopy bankiera wydały mu się przesadzonymi, niemożebnymi prawie do urzeczywistnienia.
Spoglądał na miasto, na długie sznury domów, na setki kominów, co niby pnie sosen czerwieniły się w rozsłonecznionem upalnem powietrzu i wielkimi słupami dymów biły w górę, wsłuchiwał się w gwar miasta, w przygłuszony a nieustanny szum fabryk pracujących w turkot ciężkich platform pełnych towarów, krzyżujących się we wszystkich kierunkach.
Rzucał badawcze spojrzenia na szyldy sklepów niezliczonych, na tablice domów, na tysiące nazwisk powypisywanych na balkonach, ścianach i oknach domów.
„Motel Lipa, Chaskiel Cokolwiek, Ita Aronsohn Józef Reinberg i t. d. i t. d., same nazwiska żydowskie, poprzetykane gdzieniegdzie nazwiskami niemieckiemi.
— Sami nasi! — szepnął jakby z pewną ulgą i lekceważący uśmiech przewijał mu się po ustach i bił z oczów, gdy spostrzegł polskie nazwisko na szyldziku jakiego szewca lub ślusarza.
— Grosglück ma bzika! — myślał, ogarniając spojrzeniem to morze domów, sklepów i fabryk żydowskich. — On ma ładny kawałek choroby — dodał wesoło prawie i już nie myślał o jego obawach spolszczenia Ło-