Strona:PL Reymont-Ziemia obiecana. T. 2 077.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dzieja. A niech on zdechnie! Kto go wysłał za inkasem? — zapytał po chwili.
— Ja, ale pan prezes upoważnił mnie do tego — tłómaczył się nieśmiało.
— Pan go wysłałeś — to pan odpowiadasz. Ja nic słuchać nie chcę. Moje czterysta rubli nie mogą przepaść, pan odpowiadasz.
— Panie prezesie, ja jestem biedny człowiek, ja nie jestem nic winien, ja pracuję uczciwie u pana prezesa już dwadzieścia lat. Ja mam ośmioro dzieci! Pan prezes mnie upoważnił do wysyłania tego gałgana po pieniądze — jęczał i błagalnemi spojrzeniami włóczył się u nóg bankiera.
— Pan odpowiadasz za kasę, pan powinieneś znać ludzi, ja raz jeszcze mówię: pieniądze muszą być. Możesz pan sobie iść! — zawołał groźnie, odwrócił się do niego plecami i dopijał herbatę.
Urzędnik postał chwilę, wpatrzony osłupiałemi oczyma w szerokie plecy bankiera i w smugę dymu, jaki się wznosił z cygara, leżącego na kancie biurka, westchnął ciężko i wyszedł.
— On myśli, że ja taki głupi, podzielił się z Tuszyńskim, stare kawały.
— Pan Welt! — zameldował woźny.
— Proś, proś! Bronek, idź za tym bałwanem i powiedz, że jeżeli pieniądze nie znajdą się zaraz, to ja go wsadzę do kryminału. Panie Welt, proszę do mnie! — zawołał ujrzawszy Moryca, rozmawiającego z Wilczkiem w kantorze.
Moryc przywitał się, przejrzał twarz bankiera i rzucił krótko: