Strona:PL Reymont-Ziemia obiecana. T. 2 067.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

monizowało z mahoniowemi meblami suto ozdobionemi bronzami.
Wielkie weneckie okno, przysłonięte ciężkiemi draperyami, wychodziło na długie podwórze, otoczone olbrzymiemi oficynami i zamknięte czteropiętrowym gmachem fabrycznym.
Grosglück patrzył chwilę na transmisye przerzucone z jednej strony podwórza na drugą i biegnące nieustannie i na długą linię kobiet i mężczyzn tłoczących się do jednych z drzwi, z wielkimi tobołami wełnianych chustek na plecach. Byli to tkacze, którzy brali przędzę z fabryki i tkali chustki u siebie, na ręcznych warsztatach.
Potem otworzył wielką kasę wmurowaną w ścianę, przejrzał jej zawartość, wydobył pliki papierów na biurko pod okno, które przysłonił żółtawym ekranem, usiadł i zadzwonił.
Natychmiast zjawił się prokurent firmy z teką pełną papierów.
— Cóż słychać, panie Szteiman?
— Prawie nic. Palił się w nocy A. Weber.
— Znane. Cóż więcej? — zapytywał, przeglądając kolejno i bardzo uważnie papiery.
— Przepraszam pana prezesa, ale już nie wiem nic więcej — tłómaczył się pokornie.
— Mało pan wiesz — mruknął bankier, odsuwając papiery i naciskając guzik elektryczny dwa razy.
Zjawił się drugi urzędnik, główny inkasent.
— Cóż nowego, panie Szulc?
— Zabili dwóch robotników na Bałutach, jeden miał przecięty cały brzuch.