Strona:PL Reymont-Ziemia obiecana. T. 2 056.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

i jeszcze czekałem. Razu jednego spotykam kuma z Chojnów, wiózł fureczkę piasku.
— A gdzie to wieziecie?
— A do miasta.
— A poco?
— Sprzedać.
— A co to warto?
— Rubla, jak trafi na państwo to więcej, a jak na żydów mniej.
Poszedłem z nim. Wziął półtora rubla. Jak to zobaczyłem, to mi się tak rozwidniło, jakby mi kto w łeb uczoną książkę wpakował.
Miałem górkę za chałupą, niczego była, miała cztery morgi, ziemia galanta, bo ją skowronki nawoziły od wieków i psy się na niej schodziły po sąsiedzku każdej wiosny. Przyleciałem do domu, narychtowalem wóz i na góreczkę szukać piasku. Był jucha kiej złoto i paradniej mu na pańskich schodach niż pod zbożem.
Pojechałem z pierwszą furą; żydy me zbiły na Starem Mieście, piaskarze nasze tyż, policyant i owszem na ulicy, alem sprzedał. Potem tom ino zrzynał tę górkę i fort wywoziłem do Łodzi bez całe dwa lata, dzień w dzień, a w trzecim jeździł i mój chłopak, jeździł i parobek com go przynajął; woziliśmy piasek, a przywoziliśmy co inszego... Z początku to żona chciała me sprać, że ja to gront zapaskudzam i złe powietrze robię. Juźci, że to nie perfumy. A że to Łódź fort cała ku naszej wsi, to coraz przyjdzie jakiś pluderek, obejrzy moją gospodarkę i powiada: sprzedaj; przychodziły też żydy i mówią: sprzedaj Karczmarek! Nie sprzedałem, choć w końcu dawały po pięćset rubli za morgę. Zacząłem kalkulować, że w tem coś jest, kiedy one tak drogo