Strona:PL Reymont-Ziemia obiecana. T. 2 051.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— I nie szpiluje mu fabrykanckie życie, bo bez te fetory...
— Bo bez te fetory, to mam bolenie w piersiach i cięgiem mi odmiata i jak nieraz zamroczy, to jakby me kto cepem zdzielił w łeb. Wielmożny dziedzicu nasz kochany — zawołał rozrzewniony, obejmując go za nogi.
— Sirotyśmy bidne! Niechta i paninka wstawi się za bidnemi — szeptała przez łzy kobieta i całowała ich po rękach i obejmowała za nogi.
— No, dobrze, przyjdźcie na święty Jan, to się rozmówimy. Przyjmę was do koni.
Zaczęli raz jeszcze dziękować z uniesieniem.
— Jak oni się zmienili! — szepnęła Anka, przyglądając się Sochowej, bo kobieta zrzuciła wełniak i cały strój wiejski.
Miała na sobie niebieską bawełniana suknię, czerwony stanik do figury, przez który jej nieforemny korpus zdawał się przelewać, mosiężna broszka pod szyją, żółta chusteczka na głowie, zawiązana pod brodę i duża ruda parasolka w ręku.
— Trzy czy cztery miesiące i Łódź ich przerobiła na innych ludzi.
— Nie, panie Karolu, Łódź ich tylko przebrała w inną garderobę. Dać im dzisiaj z dziesięć morgów gruntu, to za tydzień najdalej ani śladu w nich nie pozostanie łódzkiego życia.
Wrócili do pokoju stołowego akurat na kłótnię, jaka wybuchnęła pomiędzy księdzem Szymonem a panem Adamem, który bił nogą w stopień fotelu i krzyczał:
— Görgöy zdrajca! zdrajca od paznokcia do łysiny! Łajdak, pieski syn, psubrat.
— A ja ci mówię, dobrodzieju mój kochany, że