Strona:PL Reymont-Ziemia obiecana. T. 2 042.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Idziemy teraz do księdza Szymona — szepnęła Anka.
— Odprowadzę tam państwa, bo i ja muszę go odwiedzić.
Szli wolno przez zatłoczony cmentarz.
Grupy chłopów w cajkowych kapotach i w czapkach ze świecącymi daszkami i kobiet wiejskich w jaskrawych chustkach i wełniakach — kłaniały się im uniżenie, ale przeważająca część tłumu, złożona z robotników fabrycznych, przybyłych na święta do rodzin, stała twardo i wyzywająco patrzyła na „fabrykantów”, jak ich nazywano
Ani jeden kapelusz się nie uchylił przed Karolem, chociaż poznawał twarze wielu robotników z dawnego swego oddziału u Bucholca.
Tylko do Anki często podchodziły kobiety, całowały ją po rękach, lub, jak niektóre, podawały tylko rękę i zamieniały po słów kilka.
Karol szedł za nią i oczami roztrącał tłum. Maks ciekawie się przypatrywał, a Wilczek szedł na ostatku i głośno, łaskawie mówił do niektórych.
— Jak się macie? Jak się macie?
Ściskał wyciągające się do niego ręce i zapytywał to o robotę, to o dzieci, to o zdrowie.
Kłaniali mu się prawie wszyscy i patrzyli na niego z życzliwością i z dumą, że przecież oni tego pana znają jeszcze z tych czasów, gdy na tem samem miejscu bijał się z nimi lub pasał bydło i że to ich człowiek.
— Ależ oni wszyscy pana znają — powiedział Maks, gdy weszli do księżego ogrodu.
— Znają. Pana Wilczka całe miasteczko kocha, szczycą się nim — ozwała się Anka.