Strona:PL Reymont-Ziemia obiecana. T. 2 019.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

na możliwy katar, chce ci się zemną mówić przez okno, prawda, że to i przy księżycu i przy śpiewie słowika.
— Dobranoc.
— Dobranoc pani.
— Okno trzasnęło i biała firanka zasłoniła wnętrze pokoju, rozświecone teraz.
Karol nie odszedł, bo rozległ się trzask zapałki i cienka struga sinego dymu wypłynęła z pokoju i darła się o słomiany okap dachu, palił papierosa.
Maks również zapalił ale po cichu, żeby nie zauważono, iż słucha.
Był bardzo ciekawym, czy Anka wróci jeszcze i co mówić będą.
Gniew Maksa na Karola rósł co chwila.
Ale okno Anki wciąż było zamknięte, dostrzegł tylko, że za firanką cień jej się ukazywał co chwila i przystawał przy oknie, byłby może nawet usłyszał szelest jej kroków, ale słowiki przeszkadzały i wiatr, który wstał gdzieś z łąk i bagnisk, przyczołgał się po zbożach, co stały czarną ścianą, wdarł się pomiędzy drzewa i zaczął szumieć i trząść bzami i dmuchał w słomiane poszycie domu i owiewał mu twarz wilgotnym, przesyconym zapachem zbóż i ciepła oddechem.
— Jutro będzie Karczmarek, ten co chce kupić od nas — odezwał się znowu głos.
Maks zapatrzył się tak w ogród, że nie widział otwierania okna.
— Przecież ojciec nie sprzeda.
— Ale tobie może potrzebne te pieniądze.
— Tak, potrzeba mi milion — zaszemrał głos drwiący.