Strona:PL Reymont-Ziemia obiecana. T. 1 435.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Welt, jak się masz? — wołał Kurowski, spostrzegłszy Moryca.
— Tak się mam, jak dzisiaj bawełna.
— To znaczy, że dobrze!
— Brylantowo — akcentował dobitnie Moryc Welt, witając się ze znajomymi.
— Kiedyś przyjechał?
— Wczoraj w nocy.
— Czytałeś ogłoszenie o taryfach?
— Od trzech tygodni umiem je na pamięć, od trzech tygodni.
— Nie blaguj, bo przed dwoma dniami dopiero ogłoszono.
— Zostaję przy swojem.
— Cicho! — zawołał ktoś z boku, bo Moryc podnosił głos zbyt mocno.
Umilkli na chwilę, śpiew księży wzniósł się jakby zapytaniem, na które odpowiadał chór śpiewaków i orkiestry, których potężne głosy ściśnięte wysokimi murami huczały głęboko.
— Jakto, wiedziałeś i nie skorzystałeś?
— Nie skorzystałem? Za kogóż mnie masz? Spytaj się ile mamy z Borowieckim bawełny w składach, ile już na stacyi, a ile jeszcze przyjdzie z Hamburga w tych dniach, to ci odpowiem grubą sumą pudów.
— Jesteś za sprytny Moryc, możesz się nie dochować.
— Dochowam się, bo potrzebuję zarobić na taki pogrzeb jak ma Bucholc.
— Ale gdzież się podział Borowiecki?
— Nie wiem, był przy nas jak wchodziliśmy w Rynek.