Strona:PL Reymont-Ziemia obiecana. T. 1 381.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Drugi lokaj czuwający w przedpokoju szedł przed nim ze świecą, a Bucholc wolno wlókł się przez olbrzymie, ciche i puste mieszkanie.
Tak mu się dziwnie pustem wydawało dzisiaj, tak mu ciężyła ta samotność, że poszedł zajrzeć do żony, ale żona spała zakopana w betach, że tylko kawałek jej żółtej woskowej twarzy widać było na poduszce, nie obudziła się na odgłos jego wejścia, tylko papuga przebudzona blaskiem światła, zeskoczyła z klatki i uwieszona pazurami na firance, zakrzyczała żałośnie:
— Kundel, Kundel!
Cofnął się zawiedziony i poszedł prosto do siebie.
— August! — zawołał półgłosem.
Lokaj stanął w oczekującej postawie, ale mu Bucholc nic nie powiedział, siedział w fotelu przed piecem, poruszał nieodstępnym kijem dogasający ogień i z dziwną, po raz pierwszy odczuwaną obawą myślał, że musi zostać sam.
— Pozamykaj okiennice — rzekł w końcu i sam sprawdzał, czy dobrze zamknięte są żelazne wewnętrzne okiennice, rozebrał się, położył i próbował czytać, ale oczy miały ciężar ołowiu, nie mógł niemi poruszać.
— Czy mogę już iść? — zapytał szeptem lokaj.
— Idź, idź! — odpowiedział gniewnie, a gdy August już dochodził do drzwi, zawołał:
— August!
Lokaj zawrócił i stał czekając, wtedy Bucholc zaczął się go pytać powoli o żonę i o dzieci, a pytał tak łaskawie, że August odsunął się na bezpieczną odległość od jego kija i odpowiadał nieśmiało, zaniepokojony tą niesłychaną dobrocią.