Strona:PL Reymont-Ziemia obiecana. T. 1 340.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

łał, przystając przy jednem, przez które lekko przysłonięte, widać było duży pokój; stół na środku oświetlony wiszącą lampą, obsiadła rodzina.
Czerwony papa, obwiązany serwetką, nalewał z dymiącej wazy zupę na talerze dzieci, które łakomemi oczami mierzyły ruchy ojca.
Matka, tęga Niemka o jasnej, uśmiechniętej twarzy, obwiązana niebieskim fartuchem, rozstawiała talerze przed starą siwą kobietą i starym mężczyzną, który wytrząsał fajkę do popielniczki i opowiadał coś głośno.
— Im musi być bardzo dobrze — szepnął Murray, zazdrośnie obejmując oczami tą zwykłą scenę.
— Tak, jest im ciepło, mają apetyt i obiad na stole — szepnął niechętnie Karol i przyśpieszył tak kroku, że Anglik pozostał w tyle i wlókł się wolno, przyglądając się wszystkim oświetlonym oknom.
Był chory na silną nostalgię rodziny i miłości.
Borowiecki zmięszał się z tłumem robotników, wylewających się z bocznych ulic i napełniających trotuary Piotrkowskiej i płynął z nimi bezmyślnie.
Do Kurowskiego było jeszcze za wcześnie, do knajpy żadnej ochoty nie czuł, z domu wypędziła go nuda, więc się wlókł ulicą, nie wiedząc co zrobić ze sobą i z kilku godzinami czasu.
Skręcił w ulicę Benedykta i wszedł na Spacerową jako cichszą i bardziej ciemną. Chodził z jednego końca alei w drugi i zawracał.
Chodził wprost po to, aby się zmęczyć, aby fizycznym wysiłkiem przyciszyć te dziwne głosy jakby sumienia, które się budziły w nim i rozdrażniały go coraz boleśniej i przechodziły następnie w głuchy jeszcze, nieuświadomiony żal Emmy.