Strona:PL Reymont-Ziemia obiecana. T. 1 328.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

chali ze znudzonemi twarzami i powoli cofali się do porzuconych szklanek i kieliszków; kobiety natomiast słuchały z chciwością i pożerały oczami parę deklamatorów, udających młodych naiwnych kochanków, którym się zdarzył wypadek, że na przejeżdżających napadli w górach zbójcy, zabrali i rozdzielili.
Spotkali się właśnie i opowiadali swoje przygody z takim naiwnym cynizmem, z takiem eleganckiem wyuzdaniem, że panie trzęsły się ze śmiechu i co chwila biły entuzyastyczne brawa.
— Ah, mon Dieu, mon Dieu! Très joli, très joli! — wykrzykiwała głośno z zachwytu uklejnotowana jak sklep jubilerski pani Cohn, żona jednego z fabrykantów i jej małe, zarosłe tłuszczem oczka tryskały łzami zadowolenia i tak się bawiła doskonale, że trzęsły się jej tłuste, nalane policzki i ramiona podobne do wałów obwiniętych w czarny jedwab.
— Co oni cię kosztują, Endelman? — zapytał cicho Grosglick.
— Sto rubli i kolacyę, ale to warto tysiąc, bo się goście dobrze bawią.
— To jest dobry pomysł, na imieniny żony muszę ich zamówić.
— Zamów pan zaraz, to ustąpią dobry rabat — szepnął mu Bernard przez ramię i przesunął się do Meli, siedzącej po za wszystkimi samotnie, bo Róża siadła w pierwszym rzędzie, aby nie stracić i słowa z dyalogu.
— Budzę cię, Mela! O czem marzysz?
— W tej chwili myślałam o tobie — szepnęła cicho, podnosząc na niego swoje szare oczy.
— Nie, myślałaś o Wysockim! — syknął i gniew-