Strona:PL Reymont-Ziemia obiecana. T. 1 316.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Cóż-bym tam robił! Bywają tylko jej wielbiciele i kochankowie: przeszli, obecni i przyszli... Czekamy na pana!
Borowiecki czuł się tak znudzonym, że zamiast iść do Trawińskiej, chciał bokiem nieznacznie, przesunąć się do drzwi głównych i wyjść, ale, przechodząc obok portyer sąsiedniego buduaru spotkał się oko w oko z Likiertową, swoją dawną miłością.
Cofnęła się z powrotem, a on, ciągnięty nieprzeparcie jej spojrzeniem, poszedł w ślad za nią.
Nie mówili ze sobą już od roku, rozeszli się nagle, bez jednego słowa wyjaśnień; spotykali się czasami na ulicy, w teatrze, witali się zdaleka, jak obcy sobie zupełnie, a jednak często stawała przed nim jej twarz dumna i smutna, jak wyrzut cichy i bolesny.
Kilkakrotnie chciał mówić z nią, ale zawsze brakło mu odwagi, bo go trapiło to, że nie miał jej co powiedzieć, nie kochał jej. A teraz to niespodziewane spotkanie oszołomiło i przeniknęło bolesną męką.
— Dawno pana nie widziałam — powiedziała spokojnie.
— Emma! Emma! — wyszeptał bezwiednie, wpatrując się w jej bladą twarz.
— Proszę państwa, w tej chwili rozpoczyna się koncert! — zawołała Endelmanowa, obrzucając ich spojrzeniem.
Jakoż zaraz rozległ się akompaniament fortepianu i czysty, dźwięczny sopran zalał melodyą piosenki salon.
Wrzawa umilkła i wszystkich oczy utonęły w śpiewaczce.
Ale oni nic nie słyszeli prócz niespokojnego, trwożliwego bicia serc własnych.