Strona:PL Reymont-Ziemia obiecana. T. 1 315.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Ale przyjaźń nie powinna mieć tak cudownych ramion, ani być tak piękną.
— Ani nie powinna zdradzać takich gwałtownych, ludożerczych instynktów — powiedziała, wstając i rozprostowując swoje rozwinięte doskonale kształty, poprawiła troskliwie kunsztownie ufryzowane w wałki na skroniach blond-włosy i rzekła, widząc, że i on podniósł się:
— Pan zostanie na chwilę, byliśmy ze sobą akurat tak długo, że mogą pana posądzić o miłość do mnie.
— Czyżby się pani gniewała za taką miłość?
— A Lucy, panie Karolu! Dobrzem powiedziała, że pan jest ludożercą.
— A raczej pięknożercą.
— Przyjmuję w czwartki, proszę przyjść trochę wcześniej!...
— Zobaczymy się jeszcze dzisiaj?
— Nie, bo ja zaraz wychodzę, opuściłam chore dziecko dla pana...
— Szkoda, że nie mogę wyrazić swojej wdzięczności tak, jak chciałbym! — zawołał z uśmiechem, ogarniając spojrzeniem jej gors wspaniały i szyję.
Zakryła się wachlarzem, skinęła mu głową, i poszła, pokrywając uśmiechem pewne zakłopotanie.
— Panie Borowiecki, pani Trawińska o pana się dopomina! — zawołał Bernard. — Gdzież piękna dyrektorowa?
— Poszła siać oczami śmierć i zniszczenie — odrzekł.
— Nudna baba!
— Czy pan bywa na jej czwartkach?