Strona:PL Reymont-Ziemia obiecana. T. 1 312.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

strojów kobiecych, jak czarne brzydkie kraby na tle gobelinu. Kilka starszych pań, uginających się prawie pod masą koronek, złota i brylantów, siedziało obok niego i rozmawiało tak głośno, że się odsunął nieco.
— Prawda, że to wspaniałe, możnaby z tego obraz namalować — zagadnęła przechodząca Endelmanowa, pociągając go za sobą.
— Nieporównane!
— Zabieram pana, bo ktoś chce pana poznać, tylko uprzedzam, że ten ktoś bardzo piękny i bardzo niebezpieczny.
— Tem gorzej dla mnie — szepnął tak skromnie, że Endelmanowa roześmiała się i uderzając go wachlarzem po ręku, szepnęła słodko:
— Z pana jest człowiek niebezpieczny.
— Dla samego siebie najbardziej — odpowiedział zupełnie seryo i wszedł za nią do maleńkiego, po chińsku urządzonego buduaru.
Przedstawiła go słynnej piękności łódzkiej, siedzącej niedbale na żółtej chińskiej sofie, z filiżanką herbaty w ręku.
— Musi mi pan wybaczyć śmiałość chociażby dla odwagi przyznania się, że dawno pragnęłam poznać pana.
— Doprawdy, ale nie godzien jestem tego zaszczytu — mówił znużony i znudzony, oglądając się na salon, czy nie nadchodzi jaki wybawca.
— Mam jednak do pana pewien żal!
— Czy nie do zapomnienia? — zapytał z uśmiechem, śledząc jej żywe ruchy.
— Z pewnością zapomnę, jeśli pan okaże skruchę odpowiednią.