Strona:PL Reymont-Ziemia obiecana. T. 1 273.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Pokazywała mi go dzisiaj w południe jedna gremplarka.
— Bardzo dobry człowiek — odpowiedział gorąco i patrzył za Zośką, która nie mogła usiedzieć na miejscu, wyręczyła Jaskólską w nalewaniu herbaty, pooglądała książki leżące na starej komodzie, podkręciła lampy, obejrzała szydełkową serwetę, jaką była nakryta maszyna do szycia, przygładziła dzieciom włosy i kręciła się po izbie jak fryga.
Smutne i ponure jak grób mieszkanie napełniła weselem młodości bujnej i zdrowia, jakie tryskało z jej śniadej, bardzo ładnej twarzyczki i czarnych bystrych oczów.
Miała w ruchach i w stanowczości z jaką mówiła, wiele męskiego, był to wynik pracy w fabryce i przebywania stałego z mężczyznami.
— Nie powinna pani nosić tej chustki na głowie, to panią szpeci.
— Zabawna jesteś Zosiu z tą uwagą.
— Ale, o! — trzasnęła się w biodro, pociągnęła za nos bardzo zgrabny o maleńkich prześlicznie wykrojonych nozdrzach i zaczęła przepinać włosy przed małem źwierciadełkiem, wiszącem na ścianie.
— Ale ty jesteś coraz ładniejsza, moja Zosiu!
— Ba! Powiedział mi to samo wczoraj młody Kessler, ten, co jest u nas w przędzalni dyrektorem.
Roześmiała się swobodnie.
— Ciebie to cieszy?
— Mnie to wszystko jedno. Wszystkie facety mi to mówią, ale ja się z tego śmieję — wydęła pogardliwie mocno czerwone usta, ale znać było po jaśniejącej zadowoleniem twarzy, że te uznania ją radują.