Strona:PL Reymont-Ziemia obiecana. T. 1 269.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

najdalej w maju będziesz zdrowy zupełnie. Nie płacz, bo mama usłyszy — szepnął mu ciszej.
Antoś uspokoił się nieco, otarł szybko łzy i długo patrzał na zasłonę, po za którą była matka.
— Jak wyzdrowieję, to pojadę do wuja Kazia na całe lato, prawda?
— Mama już o tem nawet pisała do wuja.
— W czerwcu, to akurat będą młode dzikie kaczki już w knotach. Wiesz, mnie się wczoraj śniło, że jechałem czółnem po naszym stawie, a ty i pan Walicki strzelaliście do kaczek wodnych. Tak było ładnie na wodzie! Potem byłem tylko sam i słyszałem najwyraźniej jak na łąkach klepali kosy. Chciałbym widzieć nasze łąki.
— Zobaczysz je jeszcze.
— Ale kiedy one już nie nasze. Wiesz, dlaczego ja z tego bułanka zleciałem, co to mnie ojciec tak wybił za to? Nie chciałem wtenczas mówić, bo Maciek byłby dostał po łbie, ale to on winien, tak popręgi spiął luźno, że siodło się ze mną przekręciło i dlatego musiałem zlecieć. A na tatusiowym ogierku to jużbym się nie bał jeździć. Uważasz, założyłbym mu kantar ze ściągaczami, wziąłbym go krótko, żeby nie mógł się zedrzeć do góry i nie stanął dębem i dopiero go lekko szpicrutą pod brzuch, poszedłby, co?
— O, poszedłby, ale go nie ściągniesz, on twardy w pysku.
— Ściągnę, Józiu! O, wziąłbym go tak — zaczął pokazywać rękami, jak to on weźmie za lejce; ściągnął brwi w tym wysiłku, cmokał ustami i pochylał głowę, jakby poddając się ruchowi konia.
Czerwone plamy zabarwiły mu policzki.