Strona:PL Reymont-Ziemia obiecana. T. 1 242.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

słać ten mały, tańszy, a taki jest tani, że nie do uwierzenia.
— Przysłał rachunek?
— Masz. Dwa tysiące dwieście lirów, to za bezcen.
— Tak... istotnie... za bezcen... — odpowiadał, drżącemi rękami odpakowując pudło.
Mozaika była prześliczna.
Na płycie kwadratowej czarnego marmuru o bardzo rzadkim błękitnawym odcieniu, rzucono wiązankę fiołków, róż jasnożółtych i liliowych, obsypanych złotordzawym pyłem storczyków; jeden motyl o rubinowo-zielonych skrzydłach chwiał się razem ze storczykiem, na który opadł, a dwa inne unosiły się w powietrzu. I tak to było cudownie wykończone i do złudzenia prawdziwie, że chciało się podnieść te kwiaty, lub uchwycić za skrzydełka motyle.
Nina, pomimo, że to już widziała, krzyknęła z podziwu i przypatrywała się długo w niemym zachwycie.
— Nie patrzysz, Kaziu?
— Widziałem, istotnie jest piękne, w swoim rodzaju arcydzieło — odpowiedział cicho.
— Wiesz, ten blat trzeba będzie oprawić w szeroką ramę z bronzu matowego i powiesi się na ścianie, szkoda wprawiać w stolik — mówiła wolno i długim, cienkim palcem bardzo delikatnie wodziła po konturach listków i kwiatków, wysnuwając subtelną rozkosz dotykania się barw.
— Muszę iść, Nina! — szepnął, przypominając sobie starego Bauma.
— Na długo? Przyjdź prędko, mój złoty, mój jedyny! — prosiła, przytulając się do niego i przytrzymawszy mu wąsy rękami, całowała go w usta.