Strona:PL Reymont-Ziemia obiecana. T. 1 227.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

twoją odmowę, która może mnie boleć, to inna rzecz, ale którą dobrze rozumiem.
Podniósł się do wyjścia.
— Nie myślisz się układać?
— Nie, plajty nie zrobię, mogę tylko uczciwie zbankrutować.
— Znalazłyby się jeszcze inne sposoby ratunku.
— Daj je, przyjmę z rozkoszą.
— Mocno asekurowany jesteś?
— Dosyć, bo się przeasekurowałem jesienią, po tem nieudanem podpaleniu.
— Szkoda jednak, żeś się wtedy nie spalił. Ten robotnik, mszcząc się, zrobiłby ci naprawdę wielką usługę.
— Mówisz seryo?
— Zupełnie seryo, jak zupełnie seryo zwracam ci uwagę, że w tej chwili pali się Grosman, w nocy spalił się Goldsztand, jutro spali się na pewno Feluś Fiszbin, A. Rychter, B. Fuchs i inni. Co na to mówisz?
— Że nie jestem i nie będę podpalaczem i złodziejem.
— Nie namawiam cię przecież do tego, pokazuję ci tylko współzawodników, ich sposoby trzymania się na powierzchni; z takimi nie wytrwasz.
— Ha, to zginę. Jak mi już braknie sił do walki, to palnę sobie w łeb.
— A żona! — rzucił prędko, bo ujrzał w jego oczach jakiś stalowy błysk rezygnacji.
Trawiński drgnął.
— Ale, przyszła mi myśl. Znasz starego Bauma?
— Jesteśmy sąsiadami, żyjemy nawet bliżej ze sobą.