Strona:PL Reymont-Ziemia obiecana. T. 1 145.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

niałych bram, gdzie szwajcarowie w liberyi drzemali w aksamitnych fotelach i zwykłych otworów, którymi błoto uliczne wlewało się na straszne, podobne do gnojowisk podwórza; sklepów, kantorów, składów, sklepików nędznych, przepełnionych brudem i tandetą, pierwszorzędnych hoteli i restauracyi, najohydniejszych szynków, przed którymi wygrzewali się na słońcu nędzarze, — milionów, które przelatywały ulicą w przepięknych powozach, zaprzężonych w amerykańskie rysaki po dziesięć tysięcy rubli sztuka, — nędzy, która się przewalała ulicami, z sinemi ustami rozpaczy i ostrym wzrokiem wiecznego głodu.
— Cudne miasto — szepnął Moryc, stojąc na rogu pasażu Meyera i przymrużonemi oczyma patrząc po tych nieskończenie długich groblach domów, co ściskały ulice. — Cudne miasto, ale co ja na tem zarobię — myślał drwiąco i wszedł do cukierni narożnej, już zapchanej prawie po wierzch.
— Melanż! — zawołał na chłopaków, biegających we wszystkie strony, wcisnął się na jakieś miejsce wolne, przerzucił machinalnie ostatni „Berliner Börsen Courrier” i znowu zapadł w rozmyślanie; myślał, skąd wydostać pieniędzy, a potem jak urządzić, aby na tym bawełnianym interesie, o który zrobił z przyjaciółmi układ kilka godzin temu, zarobić jaknajwięcej.
Maurycy Welt za bardzo był łódzkim „Gründerem”, żeby mógł mieć jakie wahania sumienia, przeszkadzające mu zrobić dobry interes chociażby na skórze przyjaciół, jeśli ten interes sam mu wszedł w ręce.
Żył w świecie, w którym oszustwa, podstępne bankructwa, plajty, wszelkiego rodzaju szwindle, wyzysk — były chlebem codziennym, wszyscy się tem ła-