Strona:PL Reymont-Ziemia obiecana. T. 1 138.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Panie Robercie, pokażcie mi to nowe urządzenie — prosił Karol.
I wyszli zaraz na drugą stronę domu.
— Ależ to cały magazyn pięknych mebli! — wykrzyknął ździwiony.
— Co, ładne, prawda? — szeptał z dumą i zadowoleniem i jego wybladłe oczy promieniowały, szerokie usta śmiały mu się, gdy pokazywał całe urządzenie domu.
Był salonik maleńki, elegancki, zapchany meblami o żółtych obiciach, stojących na blado-fiołkowym dywanie, obwieszony portretami także żółtemi.
— To jest ładna kombinacya! — zawołał Karol, z przyjemnością patrząc na harmonię, w jaką zlewały się barwy.
— Co, ładne, prawda? — wołał uszczęśliwiony, wycierając wciąż ręce, żeby dotknąć jedwabnych sznelowych firanek.
Garb mu drgał i unosił co chwila surdut na plecach, który ociągał ustawicznie.
— To będzie jej pokój, jej buduar — szepnął cicho, z namaszczeniem wprowadzając do maleńkiego pokoiku, zastawionego miniaturowymi sprzętami i masami cacek porcelanowych.
Pod oknem wielka żardinierka złocona dźwigała cały bukiet kwitnących różnokolorowych hyacyntów.
— Ależ pan o niczem, jak widzę, nie zapomniałeś.
— Jak myślę o tem przecie — rzekł mocno, wytarł ręce, obciągnął surdut i kościstym długi nos wsadził w kwiaty, głęboko oddychając ich zapachem.
Pokazał mu jeszcze sypialnię i mały pokoik od tyłu.
Wszystkie były również elegancko i z komfortem