Strona:PL Poezye Adama Mickiewicza. T. 1. (1899) 223.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Zabłąkawszy się w myślach — niestety, błąd luby! —
Na chwilę, mgnienie oka, zapomni swej zguby,
Bieży i tak się mocno złudzeniem omami,
Że już progi przestąpił i zalał się łzami.

1825.




Dumania w dzień odjazdu.




Cóż — choć miasto porzucę, choćby z oczu znikli
Mieszkańce, którzy do mnie sercem nie przywykli,
Mój wyjazd nie okryje nikogo żałobą,
I ja nie chcę łzy jednej zostawić za sobą!
Skąd mi tu żal niewczesny staje u podwojów?
Raz jeszcze do samotnych wracam się pokojów,
Jakbym czegoś zapomniał; wzrok mój obłąkany
Jeszcze wraca się żegnać przyjacielskie ściany.
One śród tylu ranków, śród nocy tak wielu,
Z cierpliwością słuchały mych westchnień bez celu.
Przy tem oknie częstokroć wieczór przesiedziałem,
Wyglądając, nie wiedząc, czego wyglądałem.
Wstałem, gdy mię znudziła tożsamość widoków,
Budząc echa łoskotem mych samotnych kroków.
Znowu ode drzwi ku drzwiom błądzę bez zamiaru,
Liczę takt w takt żelazne stąpanie zegaru,
Lub szeptania robaczka, co gdzieś utajony
Zdaje się, że kołace do drzwi swojej żony.
Blizki ranek. Czekają woźnice natręty.
Bierzcie te kilka książek i te drobne sprzęty.
Jedźmy! Jak niewitany przestąpiłem progi,
Tak odjeżdżam; nikt dobrej nie życzy mi drogi.
Pamiętam, kiedy młody, z lubej okolicy,
Od przyjaciół kochanych, od mojej dziewicy,
Jechałem i patrzyłem, i pomiędzy drzewy
Słyszałem głosy, chustek widziałem powiewy: