Strona:PL Poezye Adama Mickiewicza. T. 1. (1899) 176.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
IV.


Potępi nas świętoszek, rozpustnik wyśmieje,
Że chociaż samotnemi otoczeni ściany,
Chociaż ona tak młoda, ja tak zakochany,
Przecież ja oczy spuszczam, a ona łzy leje.

Ja bronię się ponętom; ona i nadzieje
Chce odstraszyć, co chwila brząkając kajdany,
Którymi ręce związał nam los opłakany.
Nie wiemy sami, co się w sercach naszych dzieje.

Jestże to ból lub rozkosz? Gdy czuję ściśnienia
Twych dłoni, kiedy z ustek zachwycę płomienia:
Luba! czyż mogę temu dać imię cierpienia?

Ale kiedy się łzami nasze lica zroszą,
Gdy się ostatki życia w westchnieniach unoszą:
Luba! czyliż to mogę nazywać rozkoszą?


VII. Ranek i wieczór.


Słońce błyszczy na wschodzie w chmur ognistych wianku,[1]
A na zachodzie księżyc blade lice mroczy,
Róża za słońcem pączki rozwinione toczy,
Fiołek klęczy zgięty pod kroplami ranku.

Laura błysnęła w oknie. Ukląkłem na ganku;
Ona, muskając sploty swych złotych warkoczy:
»Czemu, rzekła, tak rano smutne macie oczy,
I miesiąc, i fijołek, i ty, mój kochanku?«

W wieczór przyszedłem nowym bawić się widokiem:
Wraca księżyc, twarz jego pełna i rumiana,
Fijołek podniósł listki, orzeźwione mrokiem;

Znowu stanęła w oknie moja ukochana,
W piękniejszym jeszcze stroju i z weselszem okiem;
Znowu u nóg jej klęczę — tak smutny jak zrana.

  1. W tak zwanym »Albumie Piotra Moszyńskiego« znajdujemy następną odmianę sonetu »Ranek i wieczór«:

    Para.
    Weszło na niebo słońce w promienistym wianku,
    Już księżyc na zachodzie blade lica mroczy,
    Królowa kwiatów, róża, jasny krąg roztoczy,
    A przy niej klęczą zwiędłe gałązki tymianku.

    Marya wyszła patrzeć na wdzięki poranku,
    Jasny wzrok jej przeświecał śród złotych warkoczy;
    A ja blady, schyliwszy łzą zamglone oczy,
    U jej podnóża siadłem na cichym krużganku.

    W wieczór przyszedłem nowym bawić się widokiem:
    Księżyc wraca, twarz jego pełna i rumiana,
    Tymianek podniósł listki orzeźwione mrokiem.

    I znowu wyszła ku mnie moja ukochana
    W piękniejszym jeszcze stroju i z weselszem okiem;
    Znowu u nóg jej siadłem, tak smutny jak zrana.