Strona:PL O. Jan Beyzym T. J. i Trędowaci na Madagaskarze 307.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

oczyściwszy przedtem; dostało się to plugastwo do języka, zaraz się zagnieździło i musiano mu potem igłą wydobywać to gniazdo z języka.
Wszyscy tu opatrujemy się kilka razy dziennie, czy nie zakwaterowała się, jak Malgasze mówią: »Afryka« i każdy ma zawsze przy sobie szpilkę, igłę, albo jakiś kolec czy to liścia agawy, czy inny jaki, żeby się uwalniać od tych napastników. Do czego to wkrótce dojdzie z temi pchłami, Pan Bóg raczy wiedzieć.
Niedawno temu we Fianarantsoa i okolicy pioruny zabiły kilkunastu ludzi i kilka wołów.

Obecnie jestem na moim nowym posterunku. — Koło Fianarantsoa o ¾ godziny drogi pieszo od miasta, ma nasza misya schronisko trędowatych. Miejscowość ta nazywa się Marana. Znalazłem tu wszystko, co mnie potrzeba, t. j. wodę, ziemię względnie niezłą, nawet i do uprawy, drzewo i t. d., więc podziękowałem Matce Najśw. za to i za Jej łaską i pomocą, jak tylko ustanie pora deszczowa, zaczynam budować. Schronisko, które tu zastałem, bardzo małe, bo tylko 50 przeszło chorych, baraki takie same, jakie były w Ambahiworaku. Nędza chorych taka sama także. Ale to wszystko fraszki, Matka Najśw. pozwoli, że wkrótce będą ci biedacy przyjmowani do schroniska podobnego do europejskich szpitali. Miejsce dla mnie bardzo dogodne, bo zupełnie odosobnione, drogi blisko niema żadnej, więc przechodniów niema. Jest malutki niby lasek, zagajenie właściwie, z eukaliptusów i kilku innych rodzajów drzew, spokój i cisza dokoła taka, że Kameduli byliby kontenci, gdyby mieli takie odosobnienie, słowem tylko budować i przyjmować nieszczęśliwych trędowatych ile się da. Przyszlę Ojcu fotografię wszystkiego i sądzę, że miejscowość Ojcu się podoba, bo